Header

12 sierpnia 2012

Kłopoty miłośników Morza Bałtyckiego


W życiu setek tysięcy Polaków istnieje jeden, specjalny i wyjątkowy dzień w roku. Wyczekiwany z wypiekami na twarzy i rosnącym podnieceniem. Wbrew pozorom nie chodzi tu o Gwiazdkę i prezenty, ale o początek urlopu. Takiego prawdziwego urlopu, nie All-Inclusive-Last-Minute-Powrót-Na-Własną-Rękę z upadającego biura podróży, ale spędzonego z całą rodziną nad ukochanym Bałtykiem, ewentualnie jakaś agroturystyka nad jeziorem, ale bardziej Bałtyk. W trakcie całorocznego oczekiwania na jego nadejście, wyobrażany jest jako początek czegoś wyjątkowego, okresu wypoczynku i błogiego lenistwa. W rzeczywistości jest jednak całkiem inaczej. Po pierwsze, urlop nad morzem zaczyna się o absurdalnie wczesnej godzinie. Jeszcze wcześniejszej niż rok temu, kiedy to wyruszaliśmy wcześniej niż dwa lata temu. Przecież trzeba zdążyć zapakować całą rodzinę wraz ze stertą bagaży i wyruszyć przed tymi wszystkimi drogowymi niedorajdami, w celu uniknięcia korków. Szkoda tylko, że większość podróżujących tak myśli i w okresie letnim mamy takie natężenie ruchu, któremu nie dałyby rady drogi o szerokości amerykańskiej autostrady. Żeby choć trochę ułatwić dotarcie z punktu A do punktu B (jak Bałtyk), Ministerstwo Infrastruktury, władze województw, powiatów i gmin, prześcigają się w wymyślaniu rozwiązań rozładowujących korki w newralgicznych punktach.

Najlepszym sposobem umożliwiającym płynne łączenie i krzyżowanie dróg jest budowanie ogromnych węzłów komunikacyjnych, z milionami zjazdów, wjazdów, wiaduktów i ślimakowatych zakrętów. Można spokojnie i bezkolizyjnie zjechać z jednej drogi, pojechać w drugą, bez czekania na zmianę światła włączyć się do ruchu i kontynuować podróż. Teoretycznie rozwiązanie idealne, aczkolwiek nie pozbawione wad, które braki zdolności odnajdywania się w skomplikowanych sytuacjach, bardzo szybko obnażą. Nauczony doświadczeniem wiem, że jeśli na dystansie 1000 metrów znajdą się dwa lub więcej rozjazdów, zostaną fatalnie oznakowane. Do czego to prowadzi każdy wie, zamiast skręcić na Szczecin pojedziemy na Wrocław albo Berlin, zamiast dojechać do Rzeszowa wylądujemy w Zbąszynku, ewentualnie będziemy zawracać na polnej drodze. Zanim znaki zostaną poprawnie ustawione trochę kierowców będzie musiało pobłądzić. Nic na to nie poradzimy, takie życie. Ale nawet prawidłowe oznaczenia nie pomogą pewnej specyficznej grupie, preferującej kąpiele wodne w jeziorach wraz z samochodami – chodzi o tych ślepo wierzących w GPS. Sygnał z Ziemi na orbitę i z powrotem trochę leci, więc można spodziewać się ostrych hamowań przed zjazdami, sygnalizowanymi jako „za 50 metrów zjedź w prawo”. Przebrnięcie labiryntu odbić i rozgałęzień dróg oraz wybór tego właściwego jeszcze nie gwarantuje sukcesu, przecież trzeba się jeszcze włączyć z pasa rozbiegowego. Nie byłem jeszcze na takim wyjeździe, podczas którego nie spotkałbym jakiegoś cymbała stojącego na końcu takiego pasa i mrugającego lewym kierunkowskazem w nadziei na to, że jakiś łaskawy kierowca białoruskiego tira zatrzyma się na autostradzie i umożliwi mu wjazd. Taki jegomość prawdopodobnie uważa, że te kawałki jezdni są takie długie, żeby zmieściło się więcej oczekujących. Tak w wypadku jakiegoś nieuprzejmego konwoju ciężarówek. Nawet iskierka pomyślunku nie zatli się w takiej pustej łepetynie, że można docisnąć, rozpędzić się i płynnie „zlać się” z autostradowym ruchem. W sumie nie tylko autostradowym, bo chyba w każdym mieście można poćwiczyć takie manewry na niektórych skrzyżowaniach. Ale jeśli auta użytkuje się tylko w niedzielę i w drodze nad morze…

Ok, węzły komunikacyjne są drogie i wielkie, więc trzeba mieć więcej pieniędzy niż prezes PZPN i pod ich budowę trzeba wykarczować siedlisko rzadkich dżdżownic. Na dodatek sprawdzają się na autostradach i większych drogach, których jak na razie nie mamy dużo. A jak sprawnie połączyć dwie krzyżujące się drogi krajowe? Skrzyżowania ze światłami są nudne, będą się robić korki i zawsze znajdzie się cwaniak, który wleci na czerwonym. Właduje się w jakieś Tico, porozrzuca elementy pasażerów po przydrożnych rowach i zablokuje skrzyżowanie. Trzeba znaleźć coś innego. Może rondo? Jak zwykle, na papierze prezentuje się idealnie: pozwala na płynny ruch, zapewnia dobrą widoczność, wymusza zwolnienie przed wjazdem, dzięki czemu jeśli ten sam cwaniak wpakuje się w to samo Tico, będzie można je jeszcze wyklepać a pasażerów poskładać. Jaka szkoda, że to tylko teoria. Jeśli nie wierzycie, zapytajcie jakiegokolwiek kierowcę podróżującego przez Skwierzynę. W czasie wakacji korki robią się tam ogromne. Poruszanie się po rondach ciągle wielu kierowcom sprawia kłopot. Kiedy włączyć migacz, kiedy wyłączyć, który pas wybrać, kiedy go zmienić, kiedy wjechać. Nawet nie chce mi się tego tłumaczyć, bo to materiał na osobny felieton. Może kiedyś zmobilizuję się i napiszę notkę „Jak jeździć po rondach”.

Kiedy w końcu uda nam się dotrzeć nad upragnione morze, po wielogodzinnym siedzeniu za kółkiem, ogarnia nas radość tak wielka, jak byśmy wygrali szóstkę w Totolotku. Jednak jest to radość krótkotrwała, bo na plaży miejsca do opalania brakuje. Mamy tam mieszankę jagodzianek z truskawkami, kukurydzy gotowanej, schabu, cellulitu i panów we włochatych swetrach z ciążą spożywczą. Biegające dzieciaki sprawiają, że piasek wleci w każdy otwór Waszego ciała, albo ochlapią Was zimną i brudną wodą. Jeśli marzy się Wam romantyczny zachód słońca na plaży, nic z tego. Komary wyssą z Was całą krew i zamienią Was w wielkiego, swędzącego bąbla. Z kolei lody i gofry przyciągną do Was wszystkie osy żyjące w promieniu 1 kilometra. Świeża rybka? Jeśli ją znajdziecie to szacunek, bo większość tych sprzedawanych w smażalniach, restauracjach i wędzarniach była martwa jeszcze przed Waszym przyjazdem. Może wczasy All-Inclusive-Last-Minute-Powrót-Na-Własną-Rękę nie są jednak takie złe? Drinki za darmo, słońce świeci, woda w basenie jest ciepła… A samochodem pojeżdżę jak wrócę, wieczorem, po ulubionej, krętej drodze. Bez skrzyżowań, rond, wczasowiczów i korków. Tylko samochód, droga i ja.

2 komentarze:

  1. co do wakacji nad polskim morzem i motoryzacji - szukam haka do samochodu, którym przeholuję przyczepę kempingową - w internecie czytam, ze dobry jest hak Westfalia, jednak wolę poznać wasze zdanie - ktoś coś?

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny ten blog i ciekawe treści

    OdpowiedzUsuń