Od zawsze wydawało mi się, że Lamborghini było w cieniu Ferrari. W czasach, kiedy Enzo robił obiekty pożądania, Ferruccio ciągle dłubał w szopie i kombinował, co wsadzić do swoich traktorów, żeby szybciej orały pole. Prawdopodobnie byłoby tak to dziś, gdyby nie fakt, że Lamborghini nie umiał obchodzić się z delikatnym sprzęgłem aut produkowanych w Maranello i cyklicznie je rozwalał, co powodowało częste wycieczki drogami SS225 i SS12 prowadzącymi do warsztatu Ferrari. W końcu wkurzony na niekończące się wizyty w serwisie, sam dokonał niezbędnych napraw, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i dać światu samochody lepsze od tych w kolorze rosso corsa.