Header

18 czerwca 2013

Baby on board

Od dłuższego czasu, moje myśli bezczelnie mąci jedna zagwozdka. To dziwne uczucie, ponieważ nie występuje często, jestem raczej wyznawcą zasady „jest to jest, na ch.. drążyć temat”, jednak to coś nie daje mi spać po nocach. Przemyślenia na ten temat powodują, że na czole pojawia mi się kropelka potu, taka jak w japońskich bajkach, na dodatek marszczę czoło i przyjmuje groźne wyrazy twarzy. Chyba nie muszę tłumaczyć, że z racji mojego wieku powoli zanikają mi włókna kolagenowe w skórze, więc jeśli szybko nie rozwikłam zagadki, będę wyglądał jak Shar Pei i konieczne będą zastrzyki z botoksu, jak u Krzyśka Ibisza. Moim największym problemem ostatnich dni jest proces myślowy u ludzi, którzy naklejają sobie na samochody naklejki w stylu „Dziecko w aucie”. Mhm, fajnie, tylko po co?



Najpierw pomyślałem, że może traktują to jako parasol ochronny. Wiecie, taki gadżet co dodaje +10 do armoru i +20 do difensu. „Nakleję sobie taką nalepkę i na pewno nikt we mnie nie wjedzie, przecież jadę z dzieckiem! Cóż za wspaniały pomysł!”. No nie bardzo. Pomijając cwaniaczków, którzy specjalnie ładują się w inne auta, żeby wyłudzić odszkodowanie, większość ludzi nie robi tego specjalnie. Naprawdę. Gros wypadków spowodowany jest tym, że przynajmniej jeden z uczestników jest nie ogarnięty, zagapił się albo najzwyczajniej w świecie jest idiotą. Na nich nie działają naklejki z niemowlętami, są tak zaaferowani samym udziałem w ruchu drogowym, że nie zwracają uwagi na samochody, pieszych, latarnie, te śmieszne wskazóweczki i lampki w środku auta. Wystarczy, że na drodze stanie się coś nieoczekiwanego, na przykład zachmurzy się, ewentualnie nagle zapali się żółte światło na skrzyżowaniu i koniec – drogowi idioci stają się jak dzieci zagubione w polu kukurydzy. Masz naklejkę czy nie, jeśli jesteś w promieniu 10 łokci, staniesz się ich ofiarą i uczestnikiem kolizji/wypadku. To jest fakt autentyczny sprawdzający się w 79% przypadków. Tak więc naklejka „Baby on board” nie chroni przed wypadkiem.

Może taki znaczek ma byś swojego rodzaju manifestem. Taki samochodowy tiszert z nadrukiem noszony do wytartych dżinsów. Posiadacz nalepki chce zakomunikować światu, że ma dziecko, a to oznacza, że kiedyś wiedział co trzeba wsadzić i w którą dziurkę. Łaaaał, gratulacje! W końcu się udało, jednak nie jesteś takim nieudacznikiem, na jakiego wyglądasz w swoim Fordzie Galaxy. Chociaż to też dosyć naciągana teoria. Ludzkość istnieje i mnoży się od tysięcy lat, także to nic nadzwyczajnego. Fakt, że takiemu dumnemu posiadaczowi nalepki „dziecko w aucie” udało się stworzyć potomka, stawia go tylko nad amebą. No dobra, nad pantofelkiem też, bo one mnożą się przez podział.

Chyba już wiem, co tak naprawdę znaczy ta naklejka. Przekonałem się o tym, kiedy wiozłem bratanicę mojej narzeczonej. Zwykle jestem kierowcą raczej luźno traktującym przepisy, a ograniczenia prędkości rozpatruję bardziej w kategorii delikatnej sugestii, niż jako rygorystyczne reguły. W zakrętach uwielbiam słyszeć popiskujące z bólu opony, zbliżające się do granicy (uwierzcie, że na Paradach jest to trudne, ale się staram). No cóż, pogodziłem się z tym, że odznaki „Przykładny kierowca” nie dostanę. Jednak cały mój styl prowadzenia diametralnie się zmienił, kiedy rzeczywiście miałem Małą na pokładzie. Najpierw, 79 razy sprawdziłem czy fotelik jest dobrze przypięty. Następnie tak wolno ruszałem ze świateł, że usłyszałem z tego właśnie fotelika piskliwy głosik mówiący „Zielone! Wujek, jedź!”. Zakręty pokonywałem z gracją i delikatnością najlepszej baletnicy na świecie. Byłem wtedy najlepszym, najbardziej uważnym kierowcą na świecie.

Niestety, byłem też chyba najwolniejszy. Co do tego miałem jeszcze wątpliwości, jednak rozwiało je dziecko wyprzedzające mnie na rowerku. Z bocznymi kółkami. Chyba właśnie po to są naklejki „Dziecko w aucie”, żeby usprawiedliwić jazdę posiadacza. Kiedy następnym razem zobaczycie rodzinnego mini-vana sunącego 10km/h po mieście nie trąbcie na niego, nie pozdrawiajcie soczystym „wyp…..” i nie gratulujcie mu środkowym palcem. Przyjrzyjcie się najpierw, czy nie ma żółtego trójkącika z bobasem na tylnej szybie. Jeśli ma, dajcie mu jechać w spokoju i tak ma kupę stresu. Jednak jeśli jej nie zobaczycie, natrąbcie na niego, zwyzywajcie i przekażcie mu ode mnie, że jest zakałą ludzkości. Niech wie.

17 komentarzy:

  1. Wiesz, może i masz rację, że nie chroni samochodu 'z dzieckiem na pokładzie'. Dla mnie to jest bardziej oświadczenie: uważaj, bo mogę zrobić niespodziewany skręt. Bo sam wiesz jak to dzieci, często potrafią rzucić zabawką w przednią szybę i masz dusze na ramieniu. To chyba jest ostrzeżenie dla nas żebyś,y mieli na uwadze dziwne zachowanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego właśnie starałem się nawiązać w końcówce ;)

      Usuń
  2. Ewentualnie można to podciągnąć pod ten mały odsetek cwaniaczków, którzy specjalnie chcą władować się w nasz zderzak z wiadomych powodów :) Się wyklepie, a kasa w kieszeni zostanie. Może nalepka ta zmobilizuje ich do przemyślenia, a jeżeli mimo tego zaryzykują to cóż, na takich to już sposobów nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stary... Jest całe mnóstwo bezsensownych vlep na auto, które ludzie sobie przyklejają bez głębszego zastanowienia. Na zasadzie - O! Fajne, no to cyk!. Sam jestem rodzicem, wiec jestem w stanie zrozumieć pewien stan euforii wynikający z posiadania dopiero co narodzonego dziecka. To chyba bardziej wynika właśnie z takich pobudek. Na zasadzie - podzielę się z tobą moim szczęściem.
    Trochę jak vlepki z symbolem hobby, jakie uprawia kierowca. Co mnie do cholery interesuje, że gość, który jedzie przede mną jest zapalonym wędkarzem? W trakcie wyprzedzania wykrzyczę przez okno że ja też wędkuję? (akurat zły przykład, bo nie cierpię wędkować)
    Już bardziej podoba mi się wlepka: "If you can read it - you're too dan close". Albo "Hang up and Drive!". To ma sens.

    Nie ukrywam, że cały tył w ogórku też mam zanalepkowany, ale to trochę co innego, bo sama fura jest nieco inna, niż cywilne, codzienne auto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zrobię sobie wlepkę: "Wyprzedzaj, albo odpie*dol się od mojego zderzaka", dla osłów, którzy jadą 5 cm za moim zderzakiem. Takie spolszczenie "If you can read it - you're too damn close".

      Usuń
  4. Odwieczna tajemnica która mnie fascynowała rozwiązana. :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak mnie urodziło się dziecko, to żona pierwsze co zrobiła to nalepiła mi tę paskudną naklejkę... Pomyślałem, że niedługo i tak jej przejdzie. Na szczęście przylepiła na brudną szybę i sama odpadła (uff). Według mnie kobietami naklejającymi naklejki kieruje chęć bezpieczeństwa. To nic, że to placebo. Ważne, że jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli jak w komiksie: "Dziecko w aucie? A to nie jebnę..." ;)

      Usuń
  6. Kwiecista mowa . dobry blog . a co do naklejek .. To jest wiele wiesniakow. Szczegolnie jesli naklejki sa jeszcze z imionami dzieci hee mam dziecko ale nie mam naklejki moze to nie moje dzecko? Heeee pozdrawiam i czekam na dalsze felietony /gazz

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie napisany teks, dobrze się czyta i puenta jak najbardziej na temat. Co do komentarza powyżej, śmieszny :-) naklejka w stylu baby on board ma informować o tym, że jedziesz z dzieckiem, żeby banda kierowców, niestety głównie płci męskiej, nie trąbiła na ciebie na każdym kroku. Z dzieckiem, na pewno z tym, które zalicza się jeszcze do kategorii "baby", jeździ się po prostu inaczej, na pewno wolniej i spokojniej. Jeżdżę już 11 miesięcy z córką po Wawie i jest masakra. Trąbią debile niezmiennie! Naklejki nie mam, bo mąż chce mieć męska buhahaha i się doczekać nie mogę! Dramat po prostu... co ciekawe, jak jeździmy we 3 i on prowadzi, też trąbią :/ taki mamy klimat w stolicy, pędzą wszyscy, a i tak spotykamy sie na najbliższym czerwonym świetle :-) :-) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wlasnie trabienie najbardziej mnie odrzucilo w warszawie. oni sie tam poruszaja za pomoca klaksona. kazdego dnia poruszam sie miedzy dwoma najwiekszymi miastami mojego regionu i trabienie slysze ~1-2 razy w tygodniu. w 90% jego uzycie jest spowodowane wyjatkowo hamskim zachowaniem. w waraszawie klakson jest uzywany nawet w celu zachecenia do lamania przepisow. tak jak napisal przedmowca - wszyscy sie spiesza, a i tak nic im to nie daje

      Usuń
  8. Fajnie tu u Ciebie muszę częściej tu zaglądać

    OdpowiedzUsuń
  9. miło się czyta te wpisy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Też mam taki znaczek jak na druginm zdjęciu

    OdpowiedzUsuń